Dostałam zadanie od ojca. Jedno, głupie, proste zadanie. Kiedy wreszcie mogłam coś zrobić dla niego, zawaliłam. A do tego miałam w ciul dużo roboty.
Jedyne, co mogłam zrobić to, pół krzycząc, pół warcząc, gonić podwładnych do poszukiwań. Jeśli i ten zdechł, nie wybaczę sobie, że zawiodłam ojca!
W wolnym czasie też go szukałam. Zlazłam nawet do maszynowni i zajrzałam pod każdą rurę.
Oczywiście natychmiast powiadomiłam Ojca o zaistniałej sytuacji. Nie skarcił mnie, ale jego zrezygnowane westchnienie było wystarczająco bolesne. Musiałam znaleźć tego gnojka.
W międzyczasie musiałam zająć się jeszcze jednym zleceniem. Ujęcie zboczeńca atakującego dziewczynki, właściwie jeszcze dzieci były koszmarnie skomplikowane
Musiałam zrobić wszystko, by wyglądać na młodą, głupiutką dziewczynkę. Odpowiedni makijaż, prosty warkocz, różowa sukieneczka i lakierki.
Wieczorem siedziałam w ciemnym karku, tuż obok ścieżki, trzymając się za kostkę. O tej godzinie mój cel zazwyczaj wracał do domu z pijackich burd ze swoimi znajomymi. Upewniałam się, że robiłam dość hałasu, i czekałam.
Plan oczywiście się udał. Ten „miły pan” zaproponował, że zabierze mnie do swojego domu i zajmie się moją pozornie skręconą kostką. Tam, gdy jego dłoń zaczęła wsuwać się pod moją spódnicę, najpierw udawałam, że nie rozumiem, co się dzieje, trzepocząc rzęsami. Wreszcie, gdy się na mnie rzucił, roztłukłam mu głowę o podłogę.
Do domu wracałam szybko, chcąc sprawdzić jeszcze zazwyczaj nieużywane tereny siedziby.
Musiałam jednak najpierw się wykąpać, ten facet śmierdział gorzałą i przeszło to aż na mnie... Miałam dość smrodu jak na jeden dzień. No ale nie, niestety.
Zaczęłam przeszukiwać magazyny. Po otwarciu jednego z nich zebrało mi się na wymioty... Właśnie znalazłam ostatniego z czterech wcześniej zaginionych. Drzwi otwierane tylko od zewnątrz stały się jego grobem. Nieprzyjemny widok... Ale coś leżało na podłodze. Zabrałam to bez patrzenia, później się sprawdzi.
Powiadomiłam pierwszą napotkaną osobę i wyszłam, potrzebowałam świeżego powietrza.
Wtedy przyjrzałam się znalezisku. Długi nóż...? Na pewno nie tamtego. A może i jednak, ale byłam zbyt zmęczona, by o tym pamiętać. Nie spałam od dwóch dni, padałam na twarz.
Postanowiłam udać się do stajni, do mojego ogiera. Gdy otworzyłam wysokie drzwi jego boksu, myślałam, że mi pikawa strzeli. Ale spokojnie, spokojnie...
– Ja cię drugi dzień szukam... A ty sobie tutaj siedzisz, małpiszonie jeden?! – warknęłam, zaciskając palce na nożyku. – Już zad do góry i do biura, złoić cię to mało! – Miałam ochotę mu przywalić. Nie mogłam jednak dać się ponieść, więc dysząc, oparłam się o ścianę boksu, naciskając palcami na wewnętrzne kąciki oczu.
– Masz przerąbane. Przez miesiąc sprzątasz kuchnie. Aż ma lśnić. A teraz jazda do góry! – wszystkie te słowa wyrzuciłam z siebie w ciągu zaledwie kilku sekund, bez żadnych przerw. Czekałam tylko, aż wreszcie łaskawie się ruszy, nawet na niego nie patrząc.
«Krystian?»
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz