Mój pobyt w mieście przedłużył się. Handlarz, u którego mogłam kupić ostatnie potrzebne przedmioty, miał wrócić dopiero kilka dni później. Przez to musiałam czekać aż dwa tygodnie, czyli czas, o jakim poinformowałam Ojca, minął. Dopiero pod koniec trzeciego tygodnia zebrałam wszystkie rzeczy. A wtedy musiałam jeszcze jakoś zapakować to wszystko na konia... Nie było to co prawda ciężkie, ale sporych rozmiarów. Gdy wreszcie znalazłam dla wszystkiego miejsce, okazało się, że czeka mnie spacer. I to długi. Na koniu miejsca dla mnie brak. Przewidywałam dwa dni podróży piechotą, chyba że pobiegnę...
Tak źle, i tak niedobrze.
W drogę wyruszyłam rano. Do popołudnia szłam prawie bez przerwy. Wtedy zrobiłam krótką przerwę, aby odpocząć choć moment. Nie ściągałam ładunku, nie miałam ochoty znów spędzić kilku godzin na ponownym pakowaniu.
Pod wieczór poddały się moje buty jak na złość. Nagle usłyszałam tylko jakby pyknięcie i moje ukochane, supermiękkie skórzane buty rozwaliły się na części pierwsze. Wkurzyło mnie to... Cisnęłam nimi daleko, daleko... Potem nie mogłam ich znaleźć i byłam zmuszona iść dalej boso. A nie pokonałam nawet połowy drogi.
Nad ranem przespałam się jakąś godzinkę, a późnym popołudniem weszłam już na znajome tereny. Stopy bolały mnie okropnie, skórę miałam pozdzieraną, na śródstopiu zrobiła mi się rana. Musiałam zacisnąć zęby i iść dalej.
Już bardzo blisko miasta zatrzymałam się nad rzeczką i pomimo lodowato zimnej wody wsadziłam do niej stopy. Siedziałam tak kilka minut, ale musiałam się pospieszyć, bo koń był zmęczony. Nie chciałam go męczyć.
Dotarłam do domu w środku nocy. Byłam zmarznięta i głodna. W mieście panowała cisza, tak samo w kwaterze. Dziedziniec był pusty, jednak gdy tylko przekroczyłam bramę i zrobiłam kilka kroków w kierunku kuchennych drzwi, by tam wszystko wyładować, zobaczyłam, że nagle ktoś biegnie w moją stronę…
Tak źle, i tak niedobrze.
W drogę wyruszyłam rano. Do popołudnia szłam prawie bez przerwy. Wtedy zrobiłam krótką przerwę, aby odpocząć choć moment. Nie ściągałam ładunku, nie miałam ochoty znów spędzić kilku godzin na ponownym pakowaniu.
Pod wieczór poddały się moje buty jak na złość. Nagle usłyszałam tylko jakby pyknięcie i moje ukochane, supermiękkie skórzane buty rozwaliły się na części pierwsze. Wkurzyło mnie to... Cisnęłam nimi daleko, daleko... Potem nie mogłam ich znaleźć i byłam zmuszona iść dalej boso. A nie pokonałam nawet połowy drogi.
Nad ranem przespałam się jakąś godzinkę, a późnym popołudniem weszłam już na znajome tereny. Stopy bolały mnie okropnie, skórę miałam pozdzieraną, na śródstopiu zrobiła mi się rana. Musiałam zacisnąć zęby i iść dalej.
Już bardzo blisko miasta zatrzymałam się nad rzeczką i pomimo lodowato zimnej wody wsadziłam do niej stopy. Siedziałam tak kilka minut, ale musiałam się pospieszyć, bo koń był zmęczony. Nie chciałam go męczyć.
Dotarłam do domu w środku nocy. Byłam zmarznięta i głodna. W mieście panowała cisza, tak samo w kwaterze. Dziedziniec był pusty, jednak gdy tylko przekroczyłam bramę i zrobiłam kilka kroków w kierunku kuchennych drzwi, by tam wszystko wyładować, zobaczyłam, że nagle ktoś biegnie w moją stronę…
«Krystian?»
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz