poniedziałek, 1 maja 2017

Od Krystiana CD Cynthia

Następny dzień wyglądał tak samo, poza faktem spania na dachu. Od samego rana stajnia, potem kuchnia i każda robota, jaka się nawinęła. Pod wieczór wracałem do pokoju, ale też do jej pięknych oczu, włosów i ust. Tak, wracałem do tego, nanosząc jej postać na swój obraz na ścianie. Malowałem ją obok jej pięknego ogiera zaraz obok lodowej łodzi. Brakowało mi jej trochę. Ale tylko trochę...

Następnego dnia pozwoliłem sobie wziąć jednego konia ze stajni i poćwiczyć jazdę konną. Wybrałem jakiegoś łagodnego wałacha, żeby od razu się nie zabić. Ściągałem wodze mocno i za co szybko karano mnie strzałem z bata. Prędko nauczyłem się pracować z końmi, a potem jak opatrywać rany po biczu. Znowu wyczyściłem stajnię i oporządziłem konie. Potem do kuchni. A potem znowu do pokoju. Do Cysi... W nocy nie umiałem spać. Patrzyłem z okna na bramę czy wróci jeszcze dziś. Nie wróciła...

Obudził mnie kwik konia i krzyk ludzi. Podniosłem głowę z szyby i przeciągnąłem się. Na placu tańczył piękny brudnokasztanowy ogier z grzywą i ogonem w kolorze kawy z mlekiem. Spodobał mi się od razu. Nie dawał do siebie podejść, gryzł i strzelał barany. Przebrałem się prędko i zbiegłem na dół. Ogier trafił do okrągłej zagrody. Wdzięczył się dziko przed gapiami. Ale kiedy ktoś chciał choćby podejść, to jakby demon w niego wstąpił. Poszedłem do swoich codziennych prac. Pod wieczór zajrzałem do dzikusa. Grzebał kopytem w ziemi i parskał nie, patrząc w moją stronę. Ale czuł mnie, wiedział, że wlepiam w niego zachwycony wzrok. Nikogo nie było w pobliżu. A jakby spróbować tak jak uczył mnie Wujek? Zdjąłem koszulę, spodnie i w samych bokserkach złapałem za końskie łajno i natarłem się nim. Zacząłem chodzić powoli po wybiegu, nie patrząc na ogiera, ale unikając miejsca, gdzie stał. Długo trwało, zanim zaczął patrzeć w moją stronę zainteresowany. Dobrze, dobrze. Dalej go ignorowałem i odchodziłem, kiedy to on podchodził. Tak jak on wcześniej. Nad ranem, kiedy niebo już szarzało, usiadłem w miejscu i zamknąłem oczy. Czekałem sobie. Zmarzłem już przez noc. A co tam. Ogier w końcu podszedł. Powąchał mnie, dotknął chrapami i pociągnął za włosy. Czując jego oddech na twarz, wyciągnąłem ręce do jego łba i przysunąłem czoło do jego. Podniosłem powieki. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Zacząłem pochylać się do tyłu, żeby się położyć a koń za mną. Ogier położył się na boku, kładąc szyję na mojej piersi. Zacząłem głaskać go lekko i szeptać mu na ucho. Przedstawiłem mu się i pochwaliłem go... Był ciężki, ale muszę teraz wytrzymać.

Rano, kiedy ludzie zaczęli chodzić, siedziałem już na grzbiecie ogierka i pozwalałem mu chodzić, jak chciał. Niech się przyzwyczaja. Pogłaskałem go po szyi i spróbowałem pokierować w stronę palika, na którym była lina. Związałbym od razu jakiś kantar z liny. Niestety musiałem skakać z jego grzbietu na płot, bo tak samo, jak nie chciał podejść, to podobnie nie miał zamiaru się zatrzymać. Poharatałem sobie nogę, ale nie zwróciłem na to uwagi. Związałem kantar i założyłem ogierowi. Jeszcze raz dotknęliśmy się czołami i zostawiłem go, żeby się umyć, ubrać i iść do pracy.

Kolejne dni wyglądały tak samo, stajnia, ogier, którego nazwałem Jardan, padok, kuchni i pokój. Dzień w dzień. Ale każdego wieczora czekałem do późna, patrząc na bramę…



«Cynthia?»

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz