Zacząłem pluć błotem, które znalazło się w moich ustach.
– Ciężka jesteś
– Ej! – Dźgnęła mnie palcami boleśnie. Sapiąc, podniosłem się na ramionach i jedną ręką złapałem ją za nogę. Podsunąłem ją pod siebie i przetoczyłem się na bok, przewracając ją i jednocześnie unieruchamiając. Piętą drugiej nogi zaczęła kopać mnie w pierś, ale nie reagowałem na to. Wciąż próbowała uwolnić nogę spode mnie, ale wciąż trzymałem ją dłonią. Szarpaliśmy się tak w błocie, jak świnie, ja wciąż próbowałem trzymać ją mocno i zgarnąć nową kulkę. Zebrałem garść błota i rzuciłem jej ją na twarz. Podniosłem się szybko i przytrzymałem ją. Zdążyłem, bo już rzucała się oddać mi. Podniosłem się, odchylając lekko, żeby nie polecieć z nią do przodu. Wziąłem ją pod pachę i nasmarowałem błotem, podsuwając lekko jej ubranie. Starała się wyrwać, krzyczała na mnie i biła dłońmi. Spociłem się, walcząc z nią, ona już też była zmęczona trochę. Gwizdnąłem na konia i z trudem (bo wciąż się rzucała) dosiadłem wciąż niepewnego ogiera. Trzymając jedną dłonią wodze, pokierowałem konia do szerokiego poidła. Spojrzałem na nią i ustawiłem konia bokiem, tak, że wsiała idealnie nad.
– Czas się umyć. – Opuściłem ją tam. Wpadła do wody z piskiem. – Wygrałem – wyszczerzyłem się do niej. Dziewczyna odgarnęła włosy i spojrzała na mnie z chęcią mordu. Znowu spłoszyła konia, na co nie byłem przygotowany. Spadłem na ziemie jakoś tak dziwnie na bark, który zaczął boleć jak cholera. Zakląłem i złapałem się koło szyi, sycząc. Zaczęła się śmiać znowu.
– Ze mną nikt nie wygra. – Uśmiechnęła się i wyszła z poidła. Ja skierowałem na nią wkurzony wzrok. Czemu z nią zawsze spotyka mnie coś niemiłego?! – Co ci jest? – zapytała, zauważając moją minę i słysząc przekleństwa lecące z mojej strony.
– Nic – warknąłem. – Wygrałaś i daj mi spokój. – Wstałem i zacząłem iść do konia, żeby go uspokoić. Złapałem za wodze i przycisnąłem czoło do końskiego łba. Niestety ktoś upuścił wiadro i ogier wyrwał w bok, ciągnąc moje ramię. Chyba właśnie nastawił mi ten bark. Udało mi się nie wydrzeć na całe miasto. Aż usiadłem, zamykając oczy. Wkurzony już na maksa doskoczyłem do konia i wyciszyłem go. Zamknąłem ogiera i odwróciłem się do niej. – Przyjemna walka mimo wszystko, dzięki za rozrywkę.
– Ciężka jesteś
– Ej! – Dźgnęła mnie palcami boleśnie. Sapiąc, podniosłem się na ramionach i jedną ręką złapałem ją za nogę. Podsunąłem ją pod siebie i przetoczyłem się na bok, przewracając ją i jednocześnie unieruchamiając. Piętą drugiej nogi zaczęła kopać mnie w pierś, ale nie reagowałem na to. Wciąż próbowała uwolnić nogę spode mnie, ale wciąż trzymałem ją dłonią. Szarpaliśmy się tak w błocie, jak świnie, ja wciąż próbowałem trzymać ją mocno i zgarnąć nową kulkę. Zebrałem garść błota i rzuciłem jej ją na twarz. Podniosłem się szybko i przytrzymałem ją. Zdążyłem, bo już rzucała się oddać mi. Podniosłem się, odchylając lekko, żeby nie polecieć z nią do przodu. Wziąłem ją pod pachę i nasmarowałem błotem, podsuwając lekko jej ubranie. Starała się wyrwać, krzyczała na mnie i biła dłońmi. Spociłem się, walcząc z nią, ona już też była zmęczona trochę. Gwizdnąłem na konia i z trudem (bo wciąż się rzucała) dosiadłem wciąż niepewnego ogiera. Trzymając jedną dłonią wodze, pokierowałem konia do szerokiego poidła. Spojrzałem na nią i ustawiłem konia bokiem, tak, że wsiała idealnie nad.
– Czas się umyć. – Opuściłem ją tam. Wpadła do wody z piskiem. – Wygrałem – wyszczerzyłem się do niej. Dziewczyna odgarnęła włosy i spojrzała na mnie z chęcią mordu. Znowu spłoszyła konia, na co nie byłem przygotowany. Spadłem na ziemie jakoś tak dziwnie na bark, który zaczął boleć jak cholera. Zakląłem i złapałem się koło szyi, sycząc. Zaczęła się śmiać znowu.
– Ze mną nikt nie wygra. – Uśmiechnęła się i wyszła z poidła. Ja skierowałem na nią wkurzony wzrok. Czemu z nią zawsze spotyka mnie coś niemiłego?! – Co ci jest? – zapytała, zauważając moją minę i słysząc przekleństwa lecące z mojej strony.
– Nic – warknąłem. – Wygrałaś i daj mi spokój. – Wstałem i zacząłem iść do konia, żeby go uspokoić. Złapałem za wodze i przycisnąłem czoło do końskiego łba. Niestety ktoś upuścił wiadro i ogier wyrwał w bok, ciągnąc moje ramię. Chyba właśnie nastawił mi ten bark. Udało mi się nie wydrzeć na całe miasto. Aż usiadłem, zamykając oczy. Wkurzony już na maksa doskoczyłem do konia i wyciszyłem go. Zamknąłem ogiera i odwróciłem się do niej. – Przyjemna walka mimo wszystko, dzięki za rozrywkę.
«Cynthia?»
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz