Byłem właśnie u Jardana, kiedy usłyszałem, jak ktoś wjeżdża na plac. Trzymając koński osprzęt, wyszedłem z zagrody i wyjrzałem na plac. Zobaczyłem ją, jak szła obok konia objuczonego w różne pakunki. Oboje byli zmęczeni, wyczerpani i pewnie głodni. Ruszyłem biegiem w jej stronę a ogier za mną. Kiedy do niej dotarłem, wziąłem ją w ramiona i przycisnąłem do siebie, unosząc tego krasnala do góry. Trzymałem ją bardzo blisko siebie. Pachniała krwią i potem. Coś się stało, z pewnością. Postawiłem ją na ziemi i obejrzałem dokładnie, nie miała butów.
– Gdzie masz obuwie?
– Straciło się – odparła wymijająco. Natychmiast wziąłem ją na ręce i ruszyłem do gildii. Swoim darciem się pomogła obudzić mi tylko innych do pomocy przy rozładunku.
Na początku pobiegłem do jej zmartwionego ojca. Obudziłem go pukaniem, ale chyba się ucieszył, że mógł już teraz ją spotkać. Nie miałem zamiaru stawiać jej na ziemi, co jasno okazałem Ojcu, więc czułościami wymienili się na moich rękach. Przeprosiłem szefa i zabrałem ją do jej pokoju. Posadziłem ją na łóżku i spojrzałem na nią.
– Siedź, bo jak znajdę cię gdzie indziej, to przywiążę do tego łóżka – odezwałem się poważnie i wyszedłem po miskę z wodą i opatrunki. Kiedy wróciłem, dalej siedziała na miejscu. Pewnie bardzo bolało. Postawiłem miednicę i ręczniki na ziemi. Bandaże położyłem troszkę dalej, żeby ich nie zalać. Namydliłem jedną szmatkę i ująłem delikatnie jej stopy. Zacząłem obmywać ranę z brudu, piachu i kami. Najpierw jedną, potem drugą. Kiedy skończyłem myć jej stopy, oblałem je chłodną wodą i powycierałem, ocierając je delikatnie dłońmi okrytymi ręcznikiem. Następnie zawinąłem rany bandażem i posunąłem ją pod kołdrę. Wyniosłem misę z ręcznikami i pobiegłem do kuchni zrobić jej jakiś posiłek. Choćby zwykłe kanapki. Wróciłem do niej z pełnym talerzem i kubkiem ciepłej herbaty. Podałem jej to wszystko.
– Stęskniłem się za Tobą... – przyznałem się cicho, kiedy jadła.
– Gdzie masz obuwie?
– Straciło się – odparła wymijająco. Natychmiast wziąłem ją na ręce i ruszyłem do gildii. Swoim darciem się pomogła obudzić mi tylko innych do pomocy przy rozładunku.
Na początku pobiegłem do jej zmartwionego ojca. Obudziłem go pukaniem, ale chyba się ucieszył, że mógł już teraz ją spotkać. Nie miałem zamiaru stawiać jej na ziemi, co jasno okazałem Ojcu, więc czułościami wymienili się na moich rękach. Przeprosiłem szefa i zabrałem ją do jej pokoju. Posadziłem ją na łóżku i spojrzałem na nią.
– Siedź, bo jak znajdę cię gdzie indziej, to przywiążę do tego łóżka – odezwałem się poważnie i wyszedłem po miskę z wodą i opatrunki. Kiedy wróciłem, dalej siedziała na miejscu. Pewnie bardzo bolało. Postawiłem miednicę i ręczniki na ziemi. Bandaże położyłem troszkę dalej, żeby ich nie zalać. Namydliłem jedną szmatkę i ująłem delikatnie jej stopy. Zacząłem obmywać ranę z brudu, piachu i kami. Najpierw jedną, potem drugą. Kiedy skończyłem myć jej stopy, oblałem je chłodną wodą i powycierałem, ocierając je delikatnie dłońmi okrytymi ręcznikiem. Następnie zawinąłem rany bandażem i posunąłem ją pod kołdrę. Wyniosłem misę z ręcznikami i pobiegłem do kuchni zrobić jej jakiś posiłek. Choćby zwykłe kanapki. Wróciłem do niej z pełnym talerzem i kubkiem ciepłej herbaty. Podałem jej to wszystko.
– Stęskniłem się za Tobą... – przyznałem się cicho, kiedy jadła.
«Cynthia?»
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz