– Jardan, dzikusie. To ja Krystian, no, spokojnie
– Więc tak Ci na imię – usłyszałem za swoimi plecami. Odwróciłem w tamtą stronę głowę i spojrzałem na Cysię. – Co to za koń?
– Jardan, udało mi się go oswoić. Był zupełnym dzikusem, kiedy go przyprowadzili. Co tu robisz?
– Patrzę, ciołku.
– No dobra, ale czemu chodzisz, jak stopy?
– Chodzę, bo mogę i się nudzę. A Ty czemu nie śpisz?
– Chcę z nim dużo pracować, żeby szybko go wszystkiego nauczyć. Jest bardzo pojętnym uczniem. – Poklepałem ogiera po szyi i podałem mu marchew.
– Yhym, a jak Twoja rana?
– Nie boli, nie leje się z niej jakoś bardzo. No, czasami jak ruszam się za intensywnie, to wtedy boli i krwawi mocniej. Ale tak to jest dobrze. A Twoje?
– Wszystko zagojone
– Jak to?
– Nie twój interes – dała mi jasno do zrozumienia, że nie porozmawiamy sobie o tym.
– No dobra... A mogę wiedzieć, co cię tak tam zatrzymało?
– Nie było tego kupca, którego potrzebowałam. Nie miałam głowy do wysyłania wiadomości.
– Aha, no dobra.
– A co, martwiłeś się? – zaczęła zaczepnie.
– No i to nawet bardzo. Ale nie gorzej niż twój Ojciec. – Chyba ją to zabolało albo zasmuciło. Albo to i to. Dlatego odwróciłem się do konia i spróbowałem zachęcić go do wzięcia wędzidła do pyska. Oby się przy tym nie wściekał w przyszłości. W końcu się przekonał i na szczęście zaczął przeżuwać. Położyłem na jego grzbiecie koc i zobaczyłem, jak zareaguje. Odwrócił łeb i złapał za bok materiału. Ściągnął go zębami z siebie. Uśmiechnąłem się tylko i zabrałem mu koc. Znów położyłem go na jego plecach i dosiadłem. Ruszył kłusem od razu, wyginając szyję do tyłu i unosząc głowę. Trzymałem wodze łagodnie. Trochę tańczył, ale w końcu się uspokoił. Wydałem z siebie okrzyk radości i puściłem wodze luźno. Spojrzałem na Cynthię uśmiechnięty. – Dobrze, że już wróciłaś. Nudno mi tu bez ciebie, krasnalku.
– Więc tak Ci na imię – usłyszałem za swoimi plecami. Odwróciłem w tamtą stronę głowę i spojrzałem na Cysię. – Co to za koń?
– Jardan, udało mi się go oswoić. Był zupełnym dzikusem, kiedy go przyprowadzili. Co tu robisz?
– Patrzę, ciołku.
– No dobra, ale czemu chodzisz, jak stopy?
– Chodzę, bo mogę i się nudzę. A Ty czemu nie śpisz?
– Chcę z nim dużo pracować, żeby szybko go wszystkiego nauczyć. Jest bardzo pojętnym uczniem. – Poklepałem ogiera po szyi i podałem mu marchew.
– Yhym, a jak Twoja rana?
– Nie boli, nie leje się z niej jakoś bardzo. No, czasami jak ruszam się za intensywnie, to wtedy boli i krwawi mocniej. Ale tak to jest dobrze. A Twoje?
– Wszystko zagojone
– Jak to?
– Nie twój interes – dała mi jasno do zrozumienia, że nie porozmawiamy sobie o tym.
– No dobra... A mogę wiedzieć, co cię tak tam zatrzymało?
– Nie było tego kupca, którego potrzebowałam. Nie miałam głowy do wysyłania wiadomości.
– Aha, no dobra.
– A co, martwiłeś się? – zaczęła zaczepnie.
– No i to nawet bardzo. Ale nie gorzej niż twój Ojciec. – Chyba ją to zabolało albo zasmuciło. Albo to i to. Dlatego odwróciłem się do konia i spróbowałem zachęcić go do wzięcia wędzidła do pyska. Oby się przy tym nie wściekał w przyszłości. W końcu się przekonał i na szczęście zaczął przeżuwać. Położyłem na jego grzbiecie koc i zobaczyłem, jak zareaguje. Odwrócił łeb i złapał za bok materiału. Ściągnął go zębami z siebie. Uśmiechnąłem się tylko i zabrałem mu koc. Znów położyłem go na jego plecach i dosiadłem. Ruszył kłusem od razu, wyginając szyję do tyłu i unosząc głowę. Trzymałem wodze łagodnie. Trochę tańczył, ale w końcu się uspokoił. Wydałem z siebie okrzyk radości i puściłem wodze luźno. Spojrzałem na Cynthię uśmiechnięty. – Dobrze, że już wróciłaś. Nudno mi tu bez ciebie, krasnalku.
«Cynthia?»
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz