Ruszył portem, jak najszybciej potrafił iść po męczącej, burzowej nocy na statku. W jego głowie zaraz po zastanawianiu się, czy nie skoczyć na szybko do swojego mieszkania, aby ogarnąć się po podróży, kotłowała się jedna myśl: Leo. Nie widzieli się tak długo, jeszcze jeden tydzień i byłoby pół roku...
Był słoneczny dzień w lądowej części Grovtvannu. Joe szedł wzdłuż brzegu portu, mijając wykładających towar ludzi, którzy nucili lub krzyczeli do siebie. Pachniało rybami, bryzą morską i latem powoli przekształcającym się w jesień, dwóch pierwszych Joe miał dość, gdyż ten zapach stał się dla niego i jego wyostrzonego węchu męczącą i torturującą codziennością. Poprawił swoją płócienną torbę znajdującą się na ramieniu; była wypchana ubraniami w większości brudnymi od pracy na statku. Zacisnął lekko opuchniętą, szorstką i zaznaczoną odciskami dłoń w pięść, przymykając powieki i czując drobne mrowienie na karku, gdy pomyślał o Leo. O tym, że znowu się zobaczą, znowu dotknie jego skóry i poczuje jego zapach, który prawie zniknął z jego pamięci. Znowu będzie mógł go przytulić i się koło niego położyć. Jego głowa była pełna desperackiej tęsknoty za jego księciem, choć niedużo brakowało, aby zapomniał twarzy swojego partnera, co bardzo go bolało.
Zbliżał się do lądowego pałacu Leonardo i nie potrafił się doczekać momentu, w którym zobaczy ukochanego. Przechodząc przez uliczkę pełną straganów i osób, zastanawiał się nad całą podróżą i mieszanymi uczuciami, które się z tym wiązały. Z jednej strony był przeszczęśliwy, że mógł się wyrwać z tej skomplikowanej codzienności oficjalnego partnera króla, który jest tej samej płci. Z drugiej brakowało mu tej ukochanej osoby na wyprawach, tej, która zapewniałaby mu towarzystwo, z którym mógłby powspominać i pośmiać się z tekstów znanych tylko tej małej grupie osób. Tęsknił za Leo, który dla niego był ukochanym, ojcem ich córki i przyjacielem bardziej niż władcą państwa. Myślał też o temacie związku z Leo na tle całego narodu. Powtarzano mu, że dla całej społeczności Grovtvannu to nie jest problem, jakiej obaj są płci, jeśli już to większym problemem miał być fakt innej rasy niż ta zawiązana w grovtvawiańskiej tradycji. Musiał przyznać, że nigdy nie brzmiało to dla niego wiarygodnie, bardziej jak podlizywanie się władcy, aby zapewnić sobie wysoki poziom w politycznej hierarchii państwa niż faktyczna tolerancja i sympatia. Ale cieszył go fakt, że nikt nie potępia ich związku otwarcie, gdyż nie chciał, aby przysporzyło to Leosiowi więcej zmartwień niż ma do tej pory.
Doskwierały mu nie tylko nieznośne rozmyślania, o których myślał, że w końcu znikną po powrocie do znanego mu miejsca, ale również zmęczenie. Uwielbiał podróże i te lądowe, i te morskie, ale ostatnie parę dni było szczególnie męczących; choroba na statku, burzowe wody i konflikty między członkami załogi. Nie Joe był kapitanem, ale dużo odpowiedzialności i tak spoczywało na jego barkach. Przysiągł sobie, że przez następne pół roku przesiedzi ze swoją rodziną, a wycieczki ograniczy do miasta w swojej wilczej formie.
Skręcił i zobaczył zamek swojego ukochanego. Przystanął, przetarł spocone czoło od słońca znajdującego się wysoko na niebie i zaczesał dłonią lekko oklapnięte włosy. Ruszył w stronę bramy stróżowanej przez dwójkę osób w płytowych zbrojach z fioletowymi i morskimi akcentami. Joe przystanął przed dwoma rozmawiającymi osobami i wiedział, że byli nowi – pierwszy raz słyszał ich głos oraz czuł ich zapach. Odchrząknął i powiedział, wyciągając z kieszeni spodni dokumenty uprawniające go do wstępu na zamek:
– Dzień dobry! Jestem Joe Vilcton-Lamarche, miło mi was poznać... – Obie osoby wystraszyły się głosu mężczyzny i podskoczyły. – Widać, że jesteście nowi. – Zaśmiał się cicho.
Pokazał swoje dokumenty, wciąż się uśmiechając. Straże przepuściły go po sprawdzeniu dokumentów. Gdy przechodził przez bramę, poklepał ich po ramieniu.
Wszedł do środka, gdzie uderzył go przyjemny chłód spowodowany grubymi murami budynku. Minął jedną ze sprzątaczek, do której się ukłonił, mówiąc „dzień dobry”. Ruszył schodami w kierunku gabinetu Leonardo. Cieszył się, że przestał czuć palące i pulsujące ciepło na swojej twarzy spowodowane temperaturą na zewnątrz. Zastanawiał się w czasie przechodzenia korytarzy, czy ten dzień będzie ostatnim ciepłym i słonecznym dniem, czy może czekają ich jeszcze te parne i deszczowe.
Zatrzymał się przed drzwiami do pokoju, odetchnął i sięgnął do swojej torby. Wyciągnął z niej lusterko, grzebień i czarną, niezapinaną marynarkę z licznymi złoceniami. Założył ją na siebie, przejrzał się w lusterku i zaczesał włosy do tyłu, a bokobrody lekko przeczesał. Torbę zarzucił na swoje ramię i zapukał do drzwi.
Kiedy usłyszał „proszę” z ust Leo, wszedł do środka. Władca Grovtvannu przez chwilę, na stojąco, sprawdzał coś w dokumentach i dyskutował ze swoją prawą ręką, aż spojrzał na Joe. Zastygł.
– Czy przeszkadzam, wasza wysokość? – zapytał, powstrzymując prawy kącik ust przed uniesieniem się do góry. Joey wiedział, że w tamtej chwili jego książę bardzo powstrzymywał emocje, które się w nim szamotały. Świadomość tego faktu jeszcze bardziej utrudniała mu zachowanie powagi.
– Nie – przerwał kontakt wzrokowy i spojrzał raz jeszcze na papiery. – Właśnie kończyliśmy.
Wypowiadając ostatnie słowa, spojrzał na Wilczka i uśmiechnął się.
Pomocnik spakował część dokumentów i ruszył w stronę wyjścia. Nim wyszedł, ukłonił się w stronę Joeya, na co ten odpowiedział tym samym. Drzwi zostały zamknięte i kochankowie zostali sami. Podróżnik pozwolił swojej torbie powoli zjechać na ziemię z jego ramienia, gdy patrzyli na siebie przez oddzielającą ich przestrzeń pokoju. Wyruszyli w swoją stronę w tym samym momencie i gdy już byli blisko siebie, desperacko się do siebie przytulili. Joe objął Leo w pasie, mocno go do siebie przyciągając. Po chwili odsunęli się i popatrzyli na siebie. Joe położył dłoń na szyi swojego partnera tak, że kciuk wylądował na policzku.
– Jesteś pewny co do tej brody? – zapytał Leoś. Joe prychnął rozbawiony i pocałował fioletowowłosego, uśmiechając się i powstrzymując śmiech.
«Leonardo? || zaszalało mi się wewnętrznym, pełnym wątpliwości dialogiem Joe – dobry początek xD»
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz