Kiedy wróciłem do jej pokoju Cysia już spała. Niestety nie na łóżku, a na stole. Westchnąłem i odstawiłem butelki na ziemię, przy drzwiach. Zamknąłem je na klucz i podszedłem do stołu. Zacząłem ją lekko trącać, ale nie chciała się obudzić. Na pewno żyła, ale wstać nie chciała. Taka malutka i śliczna. Wziąłem ją w końcu na ręce i zaniosłem do łóżka. Położyłem ją ostrożnie i zacząłem ją rozbierać.
Przebrałem ją, najpierw góra, potem buty i spodnie. Oczywiście, byłem w stanie zrobić to, nie patrząc nawet na nią, ale to nie znaczy, że tak zrobiłem. Okryłem ją pościelą i zacząłem się przyglądać jej ładnej buzi. W kuchni już się o niej trochę nasłuchałem… Nie mogłem uwierzyć, że wykonuje taki zawód i to jeszcze jako dziedzic gildii. Z jednej strony było mi jej szkoda, z drugiej poczułem do niej takie uczucie odrazy i nienawiści. Jak do mojej matki. Wyszedłem z jej sypialni i usiadłem w jej pokoju. Zająłem miejsce na fotelu, zakładając nogi na oparciu i zacząłem zjadać słodycze, popijając je winem, po które wcześniej wstałem. Siedziałem tak do późnego wieczora, pijąc i jedząc, aż w końcu zasnąłem w tym fotelu. Obudziłem się o świcie i wyszedłem, zabierając jedną butelkę wina do stajni. Zwinąłem się w sianie, nie czując się najlepiej.
Koło południa Cysia przyszła do stajni. Obudziła mnie lekkim kopniakiem, na co zareagowałem syczeniem.
– Nie widziałam cię na śniadaniu, chcesz z głodu zdechnąć? A może mam ci przynosić jeść i cię karmić? – zażartowała, siadając na stojaku na siodła. Zagrzebałem się tylko mocniej w sianie, chowając pod swoim materacem. Przytulałem swojego miśka mocno. – Wstawaj śpiąca królewno! – rozkazała. Chyba mi się przyjrzała, bo po chwili zapytała, jak się czuje i złapała mnie za ramię. Wkurzyłem się trochę.
– Źle się czuję, źle! Zostaw mnie puszczalska suko, nie jestem twoim szczeniakiem! – Wydarłem się na nią, po czym wybiegłem ze stajni i wspiąłem się na filar.
Już miałem skakać na dach, ale poczułem, jak ktoś łapie mnie za nogę i ściąga na dół. Gruchnąłem na ziemię i poczułem drobną dłoń uderzającą w mój nos. Zobaczyłem, że zamierza się do kolejnego ciosu i zdolnie uchyliłem się. Próbowała znowu mnie zaatakować, ale złapałem ją za nadgarstek, potem za drugą rękę i zamknąłem w swoich ramionach. Szarpała się i kopała jak dzika, ale trzymałem ją mocno. Niezłe przedstawienie odstawialiśmy, a najgorsze, że miało widzów. – No już, uspokój się! Nie powinienem tego mówić, przepraszam. – Faktycznie czułem skruchę, jestem kur… A zresztą. Cysia dalej ze mną walczyła.
«Cynthia?»
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz