sobota, 29 kwietnia 2017

Od Cynthii CD Krystian

W środku nocy nagle się ocknęłam. Ktoś mnie wołał... I wołał charakterystycznie. Tylko jeden idiota nazywał mnie Cysia.
Natychmiast się zerwałam i na palcach pobiegłam do jego pokoju. Na tyle, na ile się na nim poznałam, miałam przeczucie, że nie wołałby mnie bez powodu.
Bez pukania weszłam do pokoju. Od razu zauważyłam, że N2... Człowieku, jakie to idiotyczne, to przezwisko. Będę musiała coś wymyślić, tak jak on wymyślił „Cysię”. Nie przeszkadzało mi to, ale jeszcze się nie przyzwyczaiłam.
Widziałam plamy krwi na bandażu, ściekające po nim aż na łóżko. Musiał to naderwać, gdy się wtedy przeciągnął...
Podbiegłam do niego, klękając przy łóżku.
– Chłopie, musi obejrzeć cię lekarz... – złapałam go za nadgarstek, by unieruchomić jego rękę.
– Mamo... – usłyszałam jego szept. Spojrzałam na niego zaskoczona, a po chwili położyłam dłoń na jego czole. Bardzo gorączkował, musiał majaczyć. Ta rana naprawdę była groźna.
Wstałam szybko i ruszyłam po świeże opatrunki i wszystko, co by się przydało. Słyszałam, jak woła mnie jak matkę. Chyba widział ją zamiast mnie...
Szybko zabrałam bandaże i wszystko, co potrzebne. Dodatkowo, by zapobiec krwotokowi, zabrałam pszczeli wosk. Będzie bolało, ale pomoże. I drewniany knebel też się przyda...
Ścisnęłam wszystko w kieszeniach koszuli, ale dodatkowo wzięłam miskę z gorącą wodą i szmatkę do oczyszczenia go z krwi.
Gdy wróciłam i odstawiłam miskę koło łóżka, skupił na mnie rozbiegany wzrok. Zapaliłam świece i postawiłam na specjalnym stojaku miseczkę z woskiem, by się rozpuścił.
Potem zaczęłam ściągać bandaż. Nagle, nie widziałam nawet dlaczego, chłopak zaczął się rzucać, dysząc i prawie krzycząc. Musiałam mocno go trzymać, użyć całej siły, by dać rady go jakoś uspokoić. Walczyłam z nim kilka minut, zatykając mu usta dłonią, by nie budził innych.
Wreszcie jakoś się uspokoił, patrząc na mnie jak spłoszone zwierze. Chwile go jeszcze trzymałam, po czym delikatnie puściłam.
– Spokojnie, nie panikuj.... – zaczęłam powoli ściągać przesiąknięty krwią opatrunek.
– Cysia... – zawołał mnie, tym razem już poprawnie mnie rozpoznając. – Zostań ze mną, boję się...
– Tak, tak. Najpierw muszę zająć się twoją raną, więc nigdzie nie idę. Leż spokojnie – nakazałam, ściągają klejący się bandaż. Skrzywił się, gdy wpół zaschnięta krew oderwała się od rany.
Chwyciłam szmatkę i zaczęłam przemywać ranę.
Gdy było mniej więcej dobrze, zwróciłam się do niego.

– Teraz musisz leżeć bardzo spokojnie... Zagryź to – wsunęłam mu w usta kawałek drewna i docisnęłam do niego jego dolną szczękę. Wzięłam miseczkę z płynnym już woskiem i zaczęłam mieszać go patyczkiem. Uklęknęłam na łóżku i przycisnęłam go kolanem. Chciałam zrobić to jak najszybciej...

Przechyliłam miskę i zalałam ranę woskiem. Podskoczył gwałtownie, musiałam mocno go trzymać. Widziałam, że mocno zaciska zęby i łzy lecą mu po policzkach. Znalazłam ten ból...
Szybko wylałam całość, aż przelało się na skórę. Ściereczką powycierałam nadmiar i dalej go trzymałam, aż wosk zastygł. Teraz krwawienie nie powinno być już możliwe.
Podniosłam go lekko i szybko założyłam bandaż.
Podłożyłam ręcznik na krwawą plamę i zabrałam knebel. Broda mu się trzęsła.
Pilnowałam, by się nie kulił. Obmyłam ręce w misce i usiadłam obok niego.

– Śpij, to szybciej przestanie boleć – nakazałam. Spojrzał na mnie jeszcze raz i zaczął przesuwać się do mnie. Oparł głowę na moim udzie, poczułam wtedy, jak bardzo jest gorący. Położyłam chłodną dłoń na jego czole…



«Krystian?»

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz