niedziela, 18 marca 2018

Od Joe CD Leonardo

Joe uśmiechał się przez całą drogę do komnaty – na miejscu też niewiele się zmieniło w tej sprawie, praktycznie nic. Służba czekała na króla i jego – po prawdzie – kochanka. Zostali zwolnieni z obowiązku obsługiwania gestem ręki Leonardo
i jego słowami:
– Jesteście wolni.
Ukłonili się i wyszli bez słowa. Na tacy ułożone były owoce i drobne przekąski. Sala była strojna, łączyła w sobie elementy złota, morza i odcieni niebieskości i fioletu. Przy oknach, które jednocześnie były wyjściem na balkon, wisiały białe, gładkie zasłony około trzymetrowe. Kolor biały przełamywał przepych całego pomieszczenia, dodając mu odrobinę lekkości. Widok za oknem był cudowny; na horyzoncie spokojne, rozległe morze, a widoczny fragment wyspy był porośnięty wiecznie zielonymi, grubolistnymi roślinami.
Joey
poczuł na twarzy powiew chłodnego i wilgotnego powietrza znad morza, co przyniosło mu pewnego rodzaju ulgę na rozpalone i rozgrzane temperaturą policzki. Obaj delikatnie przymknęli powieki, zadowoleni z tego momentu ochłody. Brunet otworzył oczy odrobinę wcześniej od swojego ukochanego i spoglądał na niego, jak jego fioletowe włosy delikatnie poruszały się na wietrze, jak pięknie wygląda.
Joe
złapał nagle dłoń swojego partnera, nim ten zdążył otworzyć oczy i przyciągnął go do siebie. Tryton zachichotał i powiedział, opierając ręce na torsie zmiennokształtnego:
– Najpierw kąpiel, później igraszki. – Spojrzał w oczy bruneta, a Joey
zaczesał kciukiem fioletowawy kosmyk włosów za ucho Leosia.
Joe
odchylił górną część swojej koszuli i marynarki i zaciągnął się swoim zapachem.
– Myślę, że nie pachnę tak źle... Może trochę rybą i solą morską.
Leo
prychnął.
– Ajaj, Wilczku, twój węch bardzo osłabł podczas tej podróży; cuchniesz jak tona na wpół zgniłych, pocących się ryb.
– Od kiedy ryby się pocą, książę? Czy ja o czymś nie wiem? – Joe
uwielbiał droczyć się ze swoim ukochanym, dlatego wykorzystywał każdą daną mu okazję.
Przyciągnął Leonardo
jeszcze bliżej, a ten trochę odchylił swoją głowę do tyłu, co bardzo rozbawiło bruneta.
– Skarbie, to była taka aluzja, że cuchniesz potem. Chciałem być delikatny.
Obaj prychnęli.
– Dobrze, dobrze, już idę się kąpać. – Ruszył w stronę łaźni, jednak zatrzymał się przed wejściem, odwrócił się delikatnie i pokiwał palcem, mówiąc: – Ale bez narzekań i przytyków, że cuchnę mokrym psem, dobra? – Uśmiechnął się zadziornie.
Szybko pozbył się ubrań i wskoczył do wanny. W łaźni było parno i pachniało, wręcz cuchnąco dusiło, parą z olejkami zapachowymi. Woda była gorąca, ale właśnie tego potrzebował, pomimo ogólnego upału. Przez ostatnie miesiące kąpiele były rzadkością, a gdy ta rzadkość się przydarzyła, wiązała się z lodowatą słoną wodą, w której nijak spienić mydło i porządnie umyć, zwłaszcza że chciało się jak najszybciej z niej wyjść. Joe
oparł głowę o ściankę wanny i zamknął oczy. Zastanawiał się, czy nie przekonać później swojego ukochanego na spacer po zamkowym ogródku a później, o ile dobrze pamiętał datę tamtego dnia, przejść się na zabawę na rynku organizowaną przez ludność Grovtvannu. Można by się wtedy odciąć od oficjalnych obowiązków i pobyć ze sobą tak bezpośrednio. Może nawet udałoby im się spać razem tej nocy...
– Książę – zawołał Joe
. – Możesz tu przyjść?
– Coś się stało? – zapytał zmartwiony.
– Za dużo tłumaczenia, ale naprawdę bardzo potrzebuję, abyś tutaj przyszedł – powiedział tonem, jakby właśnie okazało się, że w pomieszczeniu jest albo trup, albo skrytobójca.
Tryton przyszedł i rozglądając się, przystanął przy wejściu, opierając się o framugę drzwi. Po chwili podszedł bliżej Joeya
i pogładził go po głowie, pytając:
– Wszystko dobrze? Źle się czujesz, Wilczku?
Joe
wciągnął go do wanny i praktycznie od razu pojawił się ogon. Leo otworzył usta w oburzeniu i kurcząc ramiona, zamarł na chwilę. Spojrzał na Wilczka jednocześnie leciutko zirytowany, ale i rozbawiony.
– Wiesz, że teraz będzie trzeba czekać, aż wyschnie, prawda?
– Tak, zdaję sobie z tego sprawę, mój książę.
– Opłacało się, dziecko drogie?
– Opłacało, a jakże.
Nachylił się i pocałował Leosia
, czując jak ogon jego ukochanego, miota się we wszystkie strony przez próbę złapania właśnie utraconej równowagi. Poczuł na barku i na szyi mokrą i zimną dłoń, przyciągnął trytona bliżej. Leonardo ułożył ogon wzdłuż ścianki wanny tak, żeby skręcał za plecy Joeya.

« Leonardo?
|| mało akcji, przyznaję»

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz